Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/188

Ta strona została skorygowana.
XLII.
NOC.

Rudolf! pani George!
Bakałarz nie mógł się łudzić prostem przypadkowem podobieństwem nazwisk, bo Rudolf przed ukaraniem powiedział mu, że się zajmuje losem pani George. Prócz tego, niedawna bytność Dawida na folwarku przekonywała go, że się nie myli. Zaledwie przyszedł do siebie z osłupienia, wstał, porwał za rękę Kulasa, i krzyczał z obłąkaniem:
— Idźmy!... prowadź mię... wychodźmy stąd!...
Wieśniacy spojrzeli na siebie zdziwieni.
— Chcesz iść? — rzekł Chatelain — o tej godzinie?... Co ci do głowy przyszło? Co ci się stało? Czyś oszalał?
Kulas zręcznie chwycił się tej myśli, i rzekł żałośnie:
— Mój dobry ojcze!.... znowu choroba cię napada; uspokój się, nie wychodź na zimno.... Moi panowie, wy nie puścicie mojego ojca?
— Bądź spokojny, — odpowiedział Chatelain.
— Nie zmusicie mnie, abym tu został! — zawołał Bakałarz — wasz pan będzie niezadowolony. Sameś mi powiedział, że folwark nie szpital; więc puśćcie mnie!
— Nasz pan? nie bój się! Z wielkim naszym żalem, nie mieszka stale na folwarku, i nie tak często nawet przyjeżdża, jakbyśmy pragnęli.
— Waszego pana dziś niema? — zapytał Bakałarz z mniejszym już strachem. — A kiedy będzie?