Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

Szemrania zaczęły być coraz groźniejsze, kiedy Klara zawołała: Dzięki Bogu! mama idzie! Jakoż pani Dubreuil, wróciła z pawilonu.
— Mamo! — zawołała Klara, — broń moją siostrę od obelg tej kobiety! (i wskazała na wdowę).
— Co się tu stało? — zapytała pani Dubreuil, oglądając się z niepokojem, spostrzegłszy pomięszanie i bladość Marji.
— Pani będzie sprawiedliwsza, — szemrali wieśniacy.
— Ja panią szanuję i wdzięczna jestem za pani dobroć — rzekła wdowa, puszczając Marję. — Ale nim mnie pani wypędzi z dziećmi, niech się pani sama zapyta tej nędznicy, czy prawdę mówię, nie będzie śmiała zaprzeczyć, że ją znam i że ona mnie także zna.
— Słyszysz Marjo, co mówi ta kobieta? — zapytała pani Dubreuil do najwyższego stopnia zdziwiona.
— Wszak się nazywasz Gualeza? — krzyknęła wdowa.
— Tak; — odpowiedziała biedna głosem cichym, zmienonym i nie patrząc na panią Dubreuil. — Tak mnie nazywano.
— Widzicie! — wołali z gniewem wieśniacy — przyznaje się.
— Niech dalej odpowiada, — rzekła wdowa — a wyzna jeszcze, że była w publicznym domu, na ulicy Grochowej w Cite; że kupowała ode mnie codzień mleko, i że nieraz przy mnie nawet rozmawiała z zabójcą mego męża. Ona go zna dobrze, niezawodnie; młody, blady, z długiemi włosami, zawsze z fajką w zębach, w czapce i w bluzę; musi wiedzieć, jak się nazywa. Czy nieprawda? odpowiedz, nędznico?
— Prawda — odpowiedziała nieszczęsna, udręczona dziewica.
Pani Dubreuil z początku osłupiała na takie odkrycie, stwierdzone ostatniemi słowami Marji; potem, odsunęła się ze wstrętem i odrazą, przyciągnęła do siebie nagle i gwałtownie Klarę.