Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

queval, nie mogłam być świadkiem nieszczęścia, o którem mówisz i...
Groźne wrzaski zagłuszyły drżący jej głos.
— Poprowadźmy ją do mera! tam się wytłumaczy.
— Dalej, piękna panno! ruszaj! żwawo!
I rozdrażniony tłum otaczał Gualezę, która, złożywszy ręce na piersi, oglądała się zalękniona, błagając spojrzeniem o pomoc.
— O! próżno szukasz, — krzyczała mleczarka — panny Klary już mienia, niema cię kto bronić; nie uwolnisz się z rąk naszych.
Wieśniacy, uniesieni raczej głupotą niżeli złością, jątrzyli się, pobudzali wzajemnie, i gniew ich wzrastał w miarę obelg i gróźb, miotanych na Marję.
Gualeza, oparta o brzeg koryta, w obawie, żeby jej nie strącono do wody, zawołała głosem błagalnym, wyciągając ręce do wieśniaków:
— Boże! czego chcecie ode mnie? Zlitujcie się.
Lecz mleczarka coraz bardziej zbliżała się, machając rękami tak, że pięściami dotykała prawie twarzy Gualezy: dziewczyna zawołała cofając się:
— Nie przybliżaj się pani tak bardzo... wtrącisz mię w wodę.
Te słowa obudziły w wieśniakach myśl okrutną; najzagorzalsi, aby wyprawić jednę z owych krotochwil wiejskich, których ofiary zwykle ledwo żywe zostają na miejscu, krzyknęli:
— Skąpać ją! spławić! sprawmy jej kąpiel.
— Dobrze, dobrze... do wody ją... do wody! — wołano zewsząd ze śmiechem i oklaskami najwyższej radości.
— Tak, tak! skąpać! nie umrze... nic jej nie będzie.
— To ją oduczy mieszać się między uczciwych ludzi.
Na te dzikie krzyki, na te okrutne szyderstwa, na widok rozjątrzonych ludzi, którzy zbliżali się, żeby ją porwać, Guazela pomyślała, że przyszła jej ostatnia godzina. Nie wymówiła więcej ani słowa, nie skarżyła się, lecz osu-