Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/210

Ta strona została skorygowana.
XLV.
ROZMOWA — PORWANIE.

— Co za wstyd dla mnie! jakie dla pani zmartwienie! — mówiła Marja, zostawszy sam na sam z panią George w pokoju bawialnym na folwarku Bouqueval. — Zapewne na zawsze poróżniłaś się z panią Dubreuil a wszystko z mojej przyczyny! Jutro wszyscy dowiedzą się o moim wstydzie, o mojej hańbie! Nie lękam się o siebie, ale... kto wie, może dobre imię Klary nazawsze zgubione, dlatego, że mnie nazywała towarzyszką, siostrą!
Pani George odpowiedziała po chwili namysłu:
— Niesłusznie, dziecię moje, robisz sobie tak bolesne wyrzuty: przeszłość twoja jest naganną, bardzo naganną... ale czyż przez szczery żal nie zasłużyłaś na opiekę czcigodnego naszego plebana? czyliż nie przez niego i przeze mnie zostałaś przedstawioną pani Dubreuil? czyliż dobremi przymiotami twemi nic zyskałaś jej przychylności? Kto, jeżeli nie ona sama żądała, żebyś Klarę nazywała siostrą?
— Ach, pani, ja nazawsze muszę zostać w położeniu fałszywem, nędznem i nie trzeba na to mocniejszego dowodu, jak to, że pani przez przywiązanie do mnie słusznie ukrywałaś moją przeszłość i że matka Klary niemniej słusznie za tęż samą przeszłość mną gardzi, O! umrę ze wstydu... nikomu w oczy nie będę śmiała spojrzeć!
— Nikomu? nawet mnie? Biedne dziecię, — rzekła pani