Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

— Szczęściem, obawa była próżna, — dodała guwernantka — nie miała napadu i potem się uspokoiła. Mało spała po obiedzie, a teraz nie chciała się położyć, póki pani nie powie dobranoc.
Wtem lokaj, otwierając drzwi, zameldował:
— Jego Książęca Mość, książę Gerolstein.
Klemencja na widok Rudolfa zarumieniła się, postawiła córkę na kobiercu i kazała ją odprowadzić guwernantce.
— Pani mi pozwoli, — rzekł Rudolf z uśmiechem, ukłoniwszy się wprzód z uszanowaniem markizie, — odnowić znajomość z dawną przyjaciółką, która mnie może zapomniała. — I, schyliwszy się do dziecka, podał mu rękę. Dziewczynka z początku wlepiła w niego duże, czarne oczy, potem, poznawszy go, kiwnęła głową i posłała mu palcami pocałunek.
— Poznałaś księcia? — zapytała Klemencja.
Klara znowu kiwnęła głową.
— Czy zdrowsza jest teraz? — zapytał książę.
— Ma się lepiej, zawsze jednak jeszcze cierpi.
Guwernantka odprowadziła Klarę, i Klemencja została sama z Rudolfem.
Nigdy nie uderzyły tak markizy szlachetne i pełne wyrazu rysy Rudolfa, nigdy głos jego nie wydawał się jej tak przyjemnym i dźwięcznym.
Rudolf pierwszy przerwał milczenie.
— Pani o mało nie padłaś ofiarą szkaradnej zdrady, o mało nie zgubiło pani nikczemne doniesienie hrabiny Mac-Gregor.
— Więc prawda! — zawołała Klemencja. — Nie omyliło mnie przeczucie. Ale skądże to książę wie?
— Przypadkiem wczoraj na balu u hrabiny X dowiedziałem się o szkaradnym podstępie. Siedziałem za gęstemi drzewami, a hrabina Mac-Gregor opowiadała bratu swoje nikczemne zamysły. Chciałem do pani napisać lecz bałem się, żeby markiz nie przejął listu i dlatego