Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

z zesztywniałych palców i zemdlałam, gdy tymczasem on cierpiał najokropniejszy paroksyzm konwulsyj. Taka była pierwsza noc po ślubie! taka zemsta pani Roland!
— Nieszczęsna! — zawołał Rudolf oburzony, — rozumiem teraz, on ma wielką chorobę! Co za okrucieństwo!
— Niedość jeszcze! Nasza córka odziedziczyła po nim chorobę.
— Jakto? Więc jej słabość, bladość...
— Są skutkiem tej samej choroby, i doktorzy powiadają, że nie można jej nigdy wyleczyć, że to choroba dziedziczna. — Markiza zakryła twarz rękoma, wyjawienie bolesnej tajemnicy odjęło jej prawie zdolność mówienia. Rudolf także nie mógł słowa przemówić. Straszne i bolesne wyznanie markizy obudziło w nim smutne myśli. Człowiek polepsza z wielkiemi staraniami rasy koni, a sam rozszerza i dziedzictwem przekazuje swoje choroby, nie myśląc o poprawie rodu ludzkiego.
Po długiem milczeniu, Rudolf pierwszy odezwał się:
— Teraz rozumiem, dlaczego markiz jest zawsze smutny.
— Wyrzuty sumienia go dręczą! — zawołała markiza. — Nigdy jeszcze zbrodnia nie była z tak zimną krwią przygotowana.
— Zbrodnia?
— Rozumie się! Jakże inaczej nazwać jego czyn względem mnie? Zdradził pokładane przez kobietę zaufanie w jego honorze, połączył ją ze sobą na zawsze, wiedząc, że jest dotknięty okropną chorobą. A nasze dziecię? Czyż to nie występek, przekazać mu taką chorobę w dziedzictwie? Dlaczego markiz mnie wybrał? Nie z namiętnej miłości, ale z wyrachowania; dowiedział się, że mam piękny majątek.
— Pani, przynajmniej litość dla niego zachowaj!
— Na litość zasługuje tylko moja córka, nieszczęsny