Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

mimo popełnionych zbrodni, Szuryner nie jest zatwardziałym winowajcą. Stąd też Rudolf ciekawie czekał jego biografji. Bandyta wychylił szklankę i tak zaczął.
— Ciebie, moja biedna Gualezo, przytuliła choć Puhaczka, która bodajby się smażyła w piekle!... Ja nie pamiętam, żebym kiedy spał na jakiem posłaniu, aż do lat dziewiętnastu, kiedym wstąpił do wojska.
— Służyłeś więc? — zapytał Rudolf.
— Trzy lata. Schody pałaców, piece, w których palono wapno w Clichy, kopalnie w Montrouge, gdzie piłują kamienie, tam spędziłem młodość. Mogłem mieć lat dwanaście, kiedym się dostał do Montfaucon, gdzie biją stare konie i zdejmują z nich skórę. Z początku zabijanie biednych zwierząt robiło na mnie wrażenie, wkrótce polubiłem mój stan.
— A jak cię nazywano? — spytał Rudolf.
— Miałem włosy jeszcze podobniejsze do lnu, niż teraz i często oczy krwią mi zachodziły, dlatego zwali mnie Albinosem. Albinosy między ludźmi są tem samem, co białe króliki między zwierzętami, — dodał poważnie.
— A twoi rodzice? twoi krewni?
— Rodzice? nieznani. Miejsce urodzenia: pierwszy lepszy róg jakiejbądź ulicy; niewielką mi przysługę zrobili, że mnie na świat wydali. Wielem użył biedy.
— Byłeś głodny, ziębłeś, a nie kradłeś?
— Nigdy.
— Bałeś się pójść do więzienia?
— Gdzież znowu! Nie kradnąc, puchłem z głodu; złodzieja karmiliby w więzieniu! Nie, nie kradłem, bo... bo kraść — to nie moja natura.
Rudolfa rozczuliła ta odpowiedź.
— To dobrze, — rzekł, — masz jeszcze serce i honor.
Bandyta zmieszał się; spojrzał na Rudolfa z uszanowaniem. Pojmował, że przepaść ich rozdziela.
— Nie wiem, czy tak, — rzekł. — Ale to, coście mi