Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

ciekawie brylantom, tak przysunęła dłonie do ognia, że się sparzyła. Krzyknęła przeraźliwie.
Morel, obudziwszy się, prędko podniósł głowę i spostrzegł przed sobą warjatkę.
— Co tobie? czego chcesz matko? — zapytał Morel półgłosem, żeby nie obudzić żony i dzieci, bo mniemał, że śpią. — Nie krzycz, obudzisz Magdalenę i dziatki.
— Ja nie śpię, grzeję Adelę, — rzekła starsza córka.
— Ja nie mogę spać z głodu, — odezwał się starszy syn; — wczoraj nie na mnie była kolej iść na wieczerzę do panny Rigoletty.
— Biedne dzieci! — westchnął Morel, — myślałem, że przynajmniej śpicie!
— Bałam się ciebie obudzić, — rzekła Magdalena, — inaczej prosiłabym cię o wodę; pragnienie mnie pali i gorączka męczy.
— Zaraz ci wodę podam, — odpowiedział Morel, — ale wprzód muszę położyć spać twoją matkę. Hej, nie ruszaj mi kamieni, — zawołał na starą, która chciała porwać wielki brylant.
— To! To! — powtarzała stara, wskazując na błyszczący kamień.
— Wody — jęczała chora.
— Zaczekaj tylko chwilkę, nie mogę tak zostawić twojej matki, znowu mi zarzuci brylant, jak przed rokiem. Bóg tylko wie, co nas ten przeklęty brylant kosztuje; i co nas jeszcze może kosztować. Feliks, daj matce pić, jeśli nie śpisz.
— Mamo, woda w dzbanie zamarzła, — zawołał Feliks.
— To rozbij lód, — odpowiedziała Magdalena.
— Nie potrafię.
— Mężu! — zawołała Magdalena niecierpliwie, — stłucz lód w dzbanie i daj mi pić. Kiedy niema co innego prócz wody, dajcie mi jej przynajmniej, chyba chcesz, żebym umarła z pragnienia!