— To! To! — powtarzała stara, dobierając się do brylantów.
— Wiesz przecie, — zawołała znowu Magdalena, — że jej nie dasz rady, jeżeli nie nastraszysz biczem; tylko tym sposobem można ją uspokoić.
Na trzask bicza stara odskoczyła od stołu, potem się zatrzymała, mrucząc między zębami i rzucając na Morela gniewne spojrzenia.
— Spać! spać! — wołał, zbliżając się do niej i trzaskając znowu z bicza.
Stara pomału poszła do łóżka, grożąc mu pięścią. On zaś podszedł do samego materaca i jeszcze raz uderzył biczem po podłodze. Stara głośno krzyknęła ze strachu, rzuciła się na posłanie i jak pies na niem się skuliła.
Przestraszone dzieci, mniemając, że ojciec bije babkę, wołały z płaczem:
— Ojcze, nie bij babki! nie bij!
— O mój Boże! jakże mi się chce pić! — powtarzała Magdalena.
Morel rozbił lód, zaczerpnął wody i, podając żonie, powiedział: — Zaczekaj trochę, woda bardzo zimna, może ci zaszkodzi.
— Tem lepiej, dawaj prędzej; jeżeli umrę, będziesz tylko warjatów i dzieci pilnował, a chorej żony już nie będzie.
— Dlaczego tak do mnie mówisz? nie zasłużyłem na to, — rzekł smutnie Morel. — Nie martw mnie jeszcze bardziej, ledwie tyle mam siły, ile mi koniecznie trzeba do pracy; jeżeli ty jeszcze zaczniesz, nie wytrzymam. A wtedy kto was będzie karmił? Nie o mnie tu chodzi, ale o was.
— Biedny Morel, — odpowiedziała Magdalena z czułością, — nie chciałam cię martwić. Pragnę śmierci, ale dlatego, że ani tobie, ani dzieciom na nic się nie zdam. Już oto półtora roku nie schodzę z łóżka. O, jak mnie pragnienie pali! daj wody!
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/234
Ta strona została skorygowana.