Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

zienia twojego ojca“. Ale ona jest uczciwa, wszak wiesz sam.
— Tak, ona uczciwa, pracowita i dobra. Nie wiesz, co mnie to kosztowało, kiedy nam zginął brylant i ona musiała iść do służby. Ona musi służyć! z tak szlachetnym sposobem myślenia! wszak często dlatego żartem nazywaliśmy ją księżną. Jak ciebie umiała pielęgnować, rozweselać! jak się opiekowała braćmi i siostrami! Na wszystko znalazła czas; to też z Ludwiką całe nasze szczęście, wszystko przepadło!
— Przestań, nie wspominaj mi o niej; rozdzierasz mi serce! — rzekła Magdalena, zalewają się gorącemi łzami.
— A kiedy pomyślę, że może ten stary poczwara... Ludwika jest uczciwa, ale jeżeli notarjusz zagroził jej, że mię każe wziąć do więzienia, może dla nas wszystko poświęci. Na tę myśl rozum mnie odchodzi.
— I kiedy pomyślisz, że jednym z tych brylantów, co leżą u ciebie na stole, możnaby zapłacić dług notarjuszowi, odebrać od niego naszą córkę, i nazawsze przy nas ją trzymać.
— Cóż pomoże, choćbyś mi i tysiąc razy to samo powtarzała? Ma się rozumieć, że gdybym był bogaty, nie byłbym ubogi, — odpowiedział Morel boleśnie i niecierpliwie.
On był tak uczciwy, że nawet nie przypuszczał, żeby żona jego, przyciśnięta nędzą, mogła mieć złe myśli, i chciała kusić jego surową cnotę.
W tej chwili ktoś głośno zastukał w drzwi. Zdziwiony Morel wstał i otworzył. Dwóch ludzi weszło do izby. Jeden chudy, wysoki, z grubym kijem w ręku; na twarzy jego malowała się nikczemność; miał na sobie zielony wytarty surdut i pognieciony kapelusz; nazywał się Malicorne. Drugi, niski, gruby, na którego twarzy podobnież malowała się podłość, ubrany był z wyszukaną śmiesznością. Ten nazywał się Bourdin.