Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

powiedzieli... nikt jeszcze do mnie tak nie mówił... Dosyć... nigdy wam tego nie zapomnę!
— Czy długo byłeś w Montfaucon? — spytał Rudolf.
— Kilka lat; z początku mdło mi się robiło, kiedym zarzynał biedne szkapy. Ale, gdy przyszło lat siedemnaście, jakiś szał mnie ogarnął. Czasem stało dwadzieścia koni, czekających na swą kolej. Ja bez koszuli, z wielkim ostrym nożem uwijałem się między niemi... oczy krwią napływały, ciąłem nożem bez pamięci, póki mi nóż z rąk nie wypadał. A że przy takiej robocie kaleczyłem skóry, wymówiono mi służbę. Chciałem pójść do rzeźników. Ale gdzież tam! gardzili mną. Więc przystałem do wojska. Miałem wzrost dobry, siły dosyć, przyjęli. Szkoda tylko, że nie mieliśmy wojny. A z karnością wojskową niema co żartować. Jednego dnia sierżant wyłajał mnie; i słusznie, bo się leniłem; to mnie rozgniewało, nie usłuchałem go, on mnie popchnął, ja jego pięścią w pierś. Rzucają się na mnie inni; wściekłość mnie ogarnia, czerwieni mi się w oczach... miałem nóż w ręku, jak szalony uderzam; zabiłem sierżanta, zraniłem dwóch żołnierzy.
Bandyta spuścił głowę i chwilę siedział zasępiony.
— O czem myślisz, Szurynerze? — zapytał Rudolf.
— Krótko mówiąc, zakuli mnie w kajdany, zasądzili i skazali na śmierć — mówił dalej Szuryner, nie odpowiadając Rudolfowi.
— Więc uciekłeś z więzienia?
— Nie; zmienili mi karę śmierci na piętnaście lat ciężkich robót na galerach. Zapomniałem powiedzieć, że w ciągu służby uratowałem dwóch kolegów tonących i kiedyś, w czasie pożaru, wyniosłem z ognia starą, chorą babę!... Koniec końcem, mój obrońca tak wiele gadał, że nie miałem być rozstrzelany... Kiedy przyszedł powiedzieć mi o tem, chciałem go zadławić...
— Żałowałeś, że ci zmienili karę?