Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

Biednie dziecię, jak zwykle suchotnicy, spokojnie skonało, bez jęku, wpatrując się tylko w starszą siostrę. Magdalena zrozumiała wszystko, krzyk dziki, konwulsyjny, wyrwał się z macierzyńskiej piersi. Chciała wstać, lecz nie mogąc utrzymać się na nogach, upadła na podłogę. Morel, któremu ze strachu i rozpaczy najeżyły się na głowie siwe włosy, wstał osłupiały, trzymając na ręku trupa swojej córeczki. Poglądał na umarłą dziewczynkę okiem obłąkanem, suchem, krwią nabiegiem.
— Mężu, daj mi Adelę! — krzyczała nieszczęśliwa matka.
Krzątanie się sług sądowych koło szlifierza, który nie mógł rozłączyć, się z trupem dziecięcia, obudziło ciekawość babki. Przestała wyć, podniosła się z barłogu, zbliżyła się zwolna, wychyliła straszną głowę nad ramię szlifierza, i przez chwilę babka przypatrywała się trupowi wnuczki. Potem ziewnęła głucho, chrypliwie, jak zgłodniały dziki zwierz, rzuciła się na pościel, krzycząc:
— Jeść się chce! jeść się chce!
Magdalena, równie obłąkana jak Morel, zagrzebała ciało córki w słomę swojej pościeli, żeby je ogrzać, gdy tymczasem inne dzieci głośno się rozpłakały.
— No, słuchaj bracie, — rzekł Malicorne do szlifierza, — córka ci umarła, to bieda, aleśmy wszyscy śmiertelni; my temu nie poradzimy, ani też ty tu nic nie pomożesz. Musimy iść, chodź, chodź z nami; jeszcze mamy więcej do roboty.
Morel nie słyszał co do niego mówiono.
— Trzeba jednak będzie pochować dziecko, pochować! za co? Nic nie mam. A trumnę skąd? Kto mi skredytuje? O! malutką trumienkę, dla czteroletniej kruszyny, to musi być tanie. Ha! ha! — dodał, śmiejąc się okropnie — jakżem szczęśliwy! mogłaby była umrzeć w osiemnastym roku, w wieku Ludwiki, a niktby mi dużej trumny nie skredytował.
— Wiesz co, bez żartów — rzekł Malicorne do towa-