— Zaczekaj, muszę z tobą pomówić — rzekł Morel i myślał, jakby ją uwiadomić o śmierci młodszej siostry.
— Chwilka cierpliwości — zawołał Malicorne — tu mamy tylko sześćdziesiąt pięć luidorów. to jest tysiąc trzysta franków.
— Wszak — tylko tyle winieneś, — ojcze? — zapytała zdziwiona Ludwika.
— Tyle, — odpowiedział Morel.
— Ale, — przerwał Malicorne, — weksel wprawdzie jest na tysiąc trzysta franków, lecz koszta sądowe wynoszą sto franków.
— O mój Boże! — zawołała Ludwika — myślałam, że tylko tysiąc trzysta franków. Weźcie to, później wam wszystko zapłacę.
— Nie! zaraz płać wszystko, albo do więzienia.
— Zmiłujcie się nad nami!
— Znowu krzyk! o hołota! Ruszaj, albo cię za kołnierz poprowadzę.
— Biedny ojciec! myślałam, że przynajmniej go uwolnię.
— Nie! Nie! niema sprawiedliwości na ziemi! — krzyknął Morel w rozpaczy załamują ręce.
— Jest sprawiedliwość! Bóg zawsze lituje się nad dobrymi, którzy cierpią — odezwał się głos dźwięczny, łagodny, przyjemny.
W tej chwili Rudolf stanął przed Morelem. Był blady i wzruszony. Wyjął z kamizelki trzy bilety bankowe i oddając je rzekł do Malicorna:
— Masz 1500 franków, a tej pannie oddaj jej złoto.
Sługa sądowy, zdziwiony, wziął bilety bankowe, przejrzał je; potem schował do kieszeni, i obejrzawszy Rudolfa od stóp do głowy, zapytał:
— Bilety nie fałszywe; ale skąd je pan masz? czy do pana należą?
Rudolf był bardzo skromnie ubrany i cały okryty kurzem, bo tylko co wyszedł ze schowania pana Pipelet.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/243
Ta strona została skorygowana.