Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

— A zapewne... krew za krew, to słuszne; kto kradł, niech dźwiga kajdany. Ale zmusić człowieka, żeby żył po zabójstwie...
— Sumienie cię gryzło?
— Nie; wszakże odsiedziałem swoje lata — odparł Szuryner; — ale dawniej, co noc prawie, śniło mi się, że widzę sierżanta i tych żołnierzy. A za nimi ze stu i więcej stojąc rzędem, czekają, żebym ich pozarzynał, jak niegdyś konie... Rzucałem się na nich we śnie, zabijałem jednego po drugim, a coraz więcej ich przybywało... Niedosyt tego... nigdy nie miałem brata, a zdawało mi się, że to wszystko moi bracia, za których chętnie życiebym oddał... Zlany potem zimnym, budziłem się...
— Brzydki to sen, Szurynerze.
— Oj, tak! Myślałem, że zwarjuję, chciałem sobie życie odebrać; ale mi się nie udało. Wkońcu przemogło nawyknienie do życia.
— Byłeś w dobrej szkole, żeby się nauczyć kraść.
— Prawda, ale zbywało na chęci. Inni więźniowie dlatego właśnie drwili ze mnie; wytłukłem ich i dali mi spokój. Poznałem tam i Bakalarza... Dostałem od niego tak samo, jakem dostał dziś wieczór od ciebie.
— Więc to uwolniony galernik?
— Skazany był na dożywotnie, ale sam się uwolnił.
— Uciekł? i nie wydadzą go?
— Ja go nie wydam.
— Jakże go policja nie wyśledzi?
— Bo dzisiaj chybaby go sam Lucyper nie poznał... Miał nos długi, oberżnął go sobie i nadto jeszcze umył twarz witrjolem; od sześciu miesięcy jak zbiegł z galer, policjanci sto razy go spotkali, a żaden nie poznał.
— Za cóż siedział?
— Za fałszerstwo, kradzież i zabójstwo. Nazywają go Bakałarzem, bo ślicznie pisze i jest bardzo uczony.
— Złowią go prędzej czy później.