— Nigdy nie widziałem rumieńszej i świeższej twarzy.
— A więc, skądże panu przyszło na myśl, że mogłabym chorować? W osiemnastym roku i przy moim sposobie życia, czy to być może? Zimą i latem wstaję o piątej rano, kładę się spać o dziesiątej albo jedenastej, jem do syta, na to wprawdzie niewiele trzeba.
Rudolf, uderzony tą ślepą i szczęśliwą wiarą w przyszłość, wyrzucał sobie, że ją chciał naruszyć. Ze strachem pomyślał, że jednomiesięczna choroba mogłaby zniszczyć całe to szczęście i spokój.
— A więc, sąsiadko — rzekł Rudolf do gryzetki, — niczego sobie nie życzysz?
— Niczego.
— Zupełnie niczego?
— Za pozwoleniem; chciałabym mieć zegar i wazony do ustawienia na kominku, i będę je miała, choćby mi przyszło nocami pracować; prócz tego od dzisiaj nic nie żądam.
— Od dzisiaj?
— Bo wczoraj jeszcze życzyłam sobie mieć dobrego sąsiada, któryby mi się podobał, żeby z nim chodzić co niedziela na spacer, albo do teatru. Czyż w niedzielę nie pójdziesz ze mną na spacer do rogatek albo na bulwary? Ten jeden dzień mam wolny.
— Bezwątpienia, latem będziemy jeździć za miasto.
— O nie! ja nie cierpię wsi, tylko Paryż lubię. Przedtem jednak parę razy jeździłam do Saint-Germain, ale tylko przez grzeczność dla mojej towarzyszki więzienia; zwala ją Gualezą, bardzo dobra dziewczyna.
— Co się z nią stało?
— Nie wiem, obojętnie wydawała pieniądze, zebrane w więzieniu, zawsze była smutna, lecz dobra i litościwa. Nim dostałam robotę, często z nią chodziłam. W niedzielę więc będziemy chodzić po Paryżu. Nie powstydzisz się za mnie. Nieraz mężczyźni obejrzą się i powiedzą: Ale doprawdy, jakaś ładna! A kobiety znowu powiedzą: Istotnie ładny mężczyzna! tak mu dobrze z czarnemi wąsami!
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/257
Ta strona została skorygowana.