Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

prawie bezkarności, nie powinno zadziwić nikogo. Bruljon listu, który trzymał w ręku i który zapewne nie został wysłany, dowodził wyniosłego i szlachetnego charakteru, któryby się obraził ofiarą jałmużny. Jakiejże więc trzebaby ostrożności, delikatności, jakich wybiegów, żeby ukryć źródło pomocy, albo skłonić do jej przyjęcia!
— No, mężu, — zapytała wesoło Rigoletta, — co to za szpargał czytasz? — Żoneczko, bardzo jesteś ciekawa, — odpowiedział Rudolf, — później ci powiem. Czy już dobiłaś targu?
— Ma się rozumieć, i ręczę, że Morelom na niczem zbywać nie będzie. Teraz idzie tylko o zapłatę; trzeba przyznać, że aż miło mieć do czynienia z panią Bouvard.
— Jeszcze jedno, moja żonko; ja tu zapłacę, a ty idź tymczasem wybierz suknie dla żony Morela i dla dzieci. Nie znam się na kupnie tego rodzaju. Każesz przynieść tu suknie, a biedni Morelowie wszystko razem dostaną.
Rigoletta wyszła. We drzwiach obróciła się jeszcze i powiedziała:— Pani Bouvard, powierzam ci mego męża, proszę go nie bałamucić.
Roześmiała się i znikła.
— Trzeba przyznać — rzekła matka Bouvard po wyjściu Rigoletty, — że pańska żona jest wyborną gospodynią.
— Nie mylisz się pani. Ileż pani winniśmy?
— Małżonka pana nie chciała dać więcej nad trzysta trydzieści franków za wszystko. Dalibóg, mam na tem tylko piętnaście franków zysku, bo nie tak tanio kupiłam te rzeczy, jakbym mogła, ale nie miałam serca bardzo się targować. Pani, co je sprzedawała, zdawała się tak skołataną, tak nieszczęśliwą.
— Czy od niej kupiłaś to stare biurko?
— Tak jest, panie. Serce mi się kraje, jak o nich wspomnę. Przedwczoraj przychodzi do mnie jakaś dama, młoda jeszcze i ładna, ale tak blada, tak wynędzniała, że aż litość brała na nią patrzeć, zresztą my się znamy na tem. Choć była porządnie ubrana, cała czarno, zaraz pozna-