Człowiek, który wyszedł, poleciwszy opiece szynkarki swoją butelkę, wrócił z drugim mężczyzną, barczystym, śmiałego wejrzenia.
— Szczęśliwy przypadek, że się spotkamy, Borelu! wejdź, wypijemy szklankę wina.
Szuryner szepnął Rudolfowi i Gualezie.
— Będzie tu awantura. Baczność!
Dwaj bandyci, z których jeden zapytywał o Bakałarza, znacząco rzucili na się wzrokiem, wstali i poszli ku drzwiom. Agenci policyjni rzucili się na nich. Walka była zawzięta; inni jeszcze agenci wpadli, za otwartemi drzwiami błysnęły strzelby żandarmów. Bandyta, który ciągle chował rękę, szamocąc się z agentem, ryczał jak dziki zwierz; trzech ludzi ledwie utrzymać go mogło. Drugi zaś, zsiniały, z twarzą konwulsyjnie drgającą, nie bronił się wcale i sam podał ręce, na które mu założono kajdany.
Gospodyni, gdy się wszystko skończyło, zapytała obojętnie jednego ze znajomych agentów.
— Cóż to ci ludzie zrobili, mój dobry panie Borel?
— Zabili wczoraj starą kobietę, przy ulicy św. Krzysztofa. Nieszczęśliwa przed skonaniem zeznała, że jednego z nich ugryzła w rękę. Mój towarzysz przyszedł przekonać się, czy to oni. Teraz ich złowiliśmy.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
V.
UWIĘZIENIE.