Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/271

Ta strona została skorygowana.

co krok stawał i wpatrywał się we mnie, nie mówiąc ani słowa. Zbliżał się milczący, groźny, jak widziadło.
— Aż mnie mrowie przechodzi! — rzekła Anastazja.
— A ja ciągle siedziałem nieruchomy, na stołku. Cabrion pomału się zbliżał, zabijając mnie wzrokiem, jak wąż biedną ptaszynę, bo choć strach mi było, mimowolnie patrzyłem mu w oczy. Nakoniec zupełnie do mnie podszedł, zakryłem oczy rękami. Wtedy wziął mnie za głowę, rękami zimnemu jak ręce trupa i złożył na mojem czole bezwstydny, rozpustny pocałunek!
Anastazja wzniosła ręce do nieba.
— Największy mój nieprzyjaciel w czoło mnie całuje! Padłem zemdlony, a on tymczasem wyszedł z izby tak wolno i spokojnie jak i wszedł.
Opowiadanie to wyczerpało siły pana Pipelet; upadł na krzesło i wzniósł ręce do góry, jakby w milczącem przeklęstwie.
Rudolf ledwie zdołał wstrzymać się od śmiechu.
Wtem na ulicy powstał hałas zwykły przy licznem zgromadzeniu ludu, dał się słyszeć stuk karabinów przy drzwiach domu.
— Najwyższa sprawiedliwość czuwa nade mną! — rzekł Pipelet z trimufującą wdzięcznością. — Pewno przychodzą brać do kozy Cabriona, szkoda, że zapóźno! Komisarz policji w trójkolorowej szarfie wszedł do izby.
— Panie komisarzu, zapóźno! winowajca zbiegł! — rzekł smutno Pipelet.
— O kim mówisz? — zapytał komisarz.
— O Cabrionie!
— Nie wiem o żadnym Cabrionie — odparł komisarz z niecierpliwością; — powiedz mi, czy mieszka w tym domu szlifierz drogich kamieni, Hieronim Morel?
— Tu mieszka, z liczną rodziną, na podddaszu.
— Zaprowadźcie mnie na poddasze. — Potem rzekł do człowieka, który z nim przyszedł: — Dwóch żołnierzy zo-