Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/272

Ta strona została skorygowana.

stawić na dole, żeby strzegli wyjścia, a Justyn niech sprowadzi fiakra.
— Teraz — rzekł komisarz do odźwiernego — prowadź mnie do Morela.
I poszedł na górę z panią Pipelet; lecz zatrzymał się spostrzegłszy, że za nim idą Rudolf i Rigoletta.
— Co wy za jedni? czego chcecie? — zapytał.
— To lokatorowie z czwartego piętra.
— Daruj pan, nie wiedziałem, że tu mieszkasz.
Rudolf, wnosząc, z grzeczności komisarza, że musi być człowiekiem dobrego serca, rzekł do niego:
— Zobaczysz tam pan całą rodzinę, doprowadzoną do ostatecznej nędzy.
— Zupełna prawda, — rzekła pani Pipelet. — Bez tego pana, którego pan komisarz widzi, a który jest perłą lokatorów, cała rodzina Morela umarłaby, z głodu.
Komisarz spojrzał na Rudolfa z zajęciem i zdziwieniem.
— Nie wątpię o uczciwości Morela... żałuję tylko, że muszę wypełnić przykry obowiązek przy panu, co tak interesujesz się losem tej rodziny.
— Co pan chcesz przez to powiedzieć?
— Nie mam powodu ukrywać przed panem, co mnie tu sprowadza. Mam uwięzić Ludwikę Moreli, córkę szlifierza.
Rudolf pomyślał o złocie, którem Ludwika chciała zapłacić za weksel ojca.
— O co ją oskarżają?
— O dzieciobójstwo.
— Boże!... biedny jej ojciec!
— Z tego, co pan mówisz, pojmuję, że to jest okrutne nieszczęście dla szlifierza... Lecz muszę wypełnić dane mi rozkazy.
— Ale to tylko jest podejrzenie? — zawołał Rudolf.
— Nie mogę panu — więcej powiedzieć... Doniósł sądowi o tej zbrodni człowiek we wszech miar szacunku godny, u którego służyła Ludwika Morel...