Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

— Co to znaczy w imieniu prawa? — rzekł Morel, nie rozumiejąc, bo uderzonemu tym nowym ciosem zaczęło się w głowie mieszać; — za co więzić moją córkę w imieniu prawa? Ja za nią odpowiadam, to moja córka, moja cnotliwa córka! nieprawdaż, Ludwiko? Panie komisarzu, to widoczna pomyłka!
— Na nieszczęście niema pomyłki. Ludwiko Morel, pożegnaj się z ojcem.
— Chcesz wi wydrzeć córkę! — krzyknął Morel.
Rudolf chwycił go za rękę, mówiąc:
— Uspokój się i miej nadzieję, uspokój się, oddadzą ci córkę, wykaże się jej niewinność, bo ona pewno niewinna.
— Niewinna? wszakże ona nie może być winna; życiem za nią ręczę. — Wtem przypomniawszy sobie złoto, którem Ludwika chciała zapłacić weksel, zawołał: — Lecz ty miałaś pieniądze dziś rano? skąd? — I przeszywał córkę wzrokiem, jakby chciał przeniknąć aż do głębi jej duszy.
Ludwika zrozumiała go.
— Jabym miała kraść! — zawołała. I rumieniec oburzenia wystąpił jej na Lica. Głos jej uspokoił ojca.
— Wiedziałem o tem dobrze! — zawołał.
— Nikt nie oskarża twej córki o kradzież — rzekł komisarz.
— O cóż więc innego?
— Na co ci wiadomość, o co ją oskarżyli? — przerwał Rudolf wzruszony jego boleścią. — Niedługo znowu ją zobaczysz.
— Panie komisarzu! — rzekł Morel, nie słuchając Rudolfa — nie można ojcu zabrać dziecka, nie powiedziawszy mu przynajmniej o co je oskarżają!
— Oskarżają twoją córkę... o dzieciobójstwo — rzekł komisarz.
— Nie rozumiem... pan...
I Morel wybełkotał kilka słów bez związku.