Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

Po wyjściu agenta nastąpiła chwila milczenia. Gospodyni wreszcie przerwała ją, mówiąc:
— Szczęście dla Bakalarza, że go tu nie było; ten w czerwonej czapce dwa razy o niego pytał, bo mają jakieś z sobą interesy... Ależ o wilku mowa, a wilk tu: otóż i Bakałarz ze swoją nową żoną.
Mężczyzna i kobieta weszli do gospody. Wszystkich ogarnął pewien rodzaj obawy; na Rudolfie nawet zrobił wrażenie widok tego strasznego zbójcy. Spoglądał nań z ciekawością i przekonał się, że Szuryner nie przesadził w opisie, Bakałarz okropnie zeszpecił sobie twarz. Wszędzie blizny głębokie, sine, wygryzione witrjolem; wargi nabrzmiałe; po odjęciu chrząstek nosowych dwie dziury nieforemne zamiast nozdrzy. Oczy jasne, małe, okrągłe, błyszczały dzikością; czoło, spłaszczone jak u tygrysa, ginęło pod wielką futrzaną czapką. Bakałarz był średniego wzrostu; głowę miał wielką, szerokie, silne, mięsiste barki rysowały się pod fałdami płóciennej bluzy; długie muskularne ręce świadczyły o niezwykłej sile. Kobieta, która z nim przyszła, była stara, dosyć przyzwoicie ubrana. Ujrzawszy ją Gualeza, pobladła, drżąca, schwyciła Rudolfa za rękę.
— Boże! Boże! to ona... to Puhaczka...
Bakałarz podszedł wolno do stołu, gdzie siedzieli Rudolf, Gualeza i Szuryner i rzekł chrapliwym głosem:
— Hej! słuchajno, blondyno, porzucisz tych dwóch bałwanów i pójdziesz ze mną...
Dziewczyna drżąc trzymała się Rudolfa.
— A ja... nie będę zazdrosna — zawołała Puhaczka, śmiejąc się do rozpuku. Nie poznała w Gualezie dziecka, nad którem się pastwiła.
— Czy nie rozumiesz mnie, dziewko! — rzekł znów Bakałarz — jeśli zaraz nie pójdziesz, wybiję ci oko, żebyś była do pary z Puhaczką; a ty z wąsami — mówił do Rudolfa — jeśli mi jej wnet nie oddasz, duszę ci wytrzęsę.