Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

Germain, którego rzadko widywałam, pytał mię <z dobrocią o przyczynię mego smutku, lecz wstyd zamykał mi usta.
— I nigdy nie przyszło ci na myśl zwierzyć się panu Germain? — zapytał znowu Rudolf.
— Nie, bo i on także był przekonamy o uczciwości pana Ferrand. Powiadał o nim, że jest wymagający, twardy, surowy, lecz miał go za najuczciwszego człowieka na świecie. Pięć miesięcy przeżyłam we łzach, w ciągłej bojaźni i tyle dokazałam, że nikt nie domyślił się mego stanu, lecz niepodobna go było ukryć przez ostatnie dwa miesiące, przed zbliżeniem się strasznej chwili. Przyszłość przedstawiała mi się w najokropniejszych kolorach. Wówczas zbrodnicza myśl przyszła mi do głowy. Wszystko panu powiadam, wszystko, nawet i winę, do której mnie przywiódł pan Ferrand. Po chwili milczenia dodała drżącym głosem: — Słyszałam, że w tym domu mieszka szarlatan, który...
Nie mogła skończyć.
— I nieszczęśliwa, pisałaś do niego przed trzema dniami? zmienionym umyślnie charakterem?
Ludwika ze strachem spojrzała na Rudolfa.
— Skąd pan wiesz?
— Nie obawiaj się, byłem sam w pokoju pani Pipelet, kiedy przyniesiono ten list i teraz go sobie przypomniałem.
— Tak, pisałam do pana Bradamanti bezimiennie, że nie śmiem sama iść do niego i prosiłam go, żeby przyszedł tego jeszcze wieczoru do ogrodu Tuileryjskiego. Straciłam głowę, chciałam od niego okropnej rady. Wyszłam w zamiarze widzenia się z nim, lecz po chwili wróciłam do domu, i tym sposobem nie widziałam szarlatana. Tego jeszcze wieczoru zdarzył się wypadek, przyczyna ostatnich mich nieszczęść. Pan Ferrand myślał, żem wyszła na dwie godziny, a ja za małą chwilę wróciłam do domu. Przechodząc mimo furtki ogrodowej, spostrzegłam ze zdziwieniem, że otwarta, weszłam tamtędy i odniosłam klucz na zwykle miejsce do gabinetu pana Ferrand. Znając dobrze rozkład