Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/291

Ta strona została skorygowana.

wstać. Pani Seraphin przybiegła na gniewny głos swego pana; i przy jej pomocy zaledwie zdołałam zawlec się do siebie. Rzuciłam się na łóżko i tak zostałam ciągle aż do nocy. Tyle wzruszeń strasznie mnie skołatało. Około pierwszej w nocy, po okropnych boleściach poznałam, że wydam na świat dziecię przed czasem.
— Dlaczego nie zawołałaś kogo na pomoc?
— Nie śmiałam. Pan Ferrand chciał się mnie pozbyć, pewnoby więc posłał po doktora Vincent, a tenby mnie zabił tak dobrze u mego pana, jak u Marcjala. Tej więc nocy przyszło na świat nieszczęśliwe dziecię, zapewne nieżywe, bo ja go nie zabiłam! nie zabiłam go! nie. Podczas tej okropnej nocy miałam jednę chwilę gorzkiej rozkoszy, kiedym ściskała moje dziecię.
Morel słuchał tego opowiadania spokojnie, obojętnie, w milczeniu, które przerażało Rudolfa. Spostrzegłszy jednak, że Ludwika płacze, tak jak był, rękami podparty na stole, nie zmieniając położenia, zapytał:
— Płacze! płacze! a czego ona płacze? Aha! wiem wiem, notarjusz!
— Widzisz ojcze, że ja niewinna, nieprawdaż?
Ludwika parę razy spojrzawszy z trwogą na Morela, mówiła dalej:
— Przyciskałam dziecię do łona, dziwiło mnie, że nie słyszę jego oddechu, lecz myślałam sobie: oddech takiego małego dziecka trudno dosłyszeć. Skoro tylko dnieć zaczynało, przeniosłam dziecię do okna, spojrzałam, było sztywne, zimne, przycisnęłam usta do jego ust, żeby uczuć oddech, przyłożyłam mu rękę do serca, nie biło, dziecię już umarło. — Tu Ludwika zalała się łzami. — W tej chwili działo się we mnie coś niepodobnego do opisania. Resztę przypominam sobie, tylko jak przez mgłę, jak sen; była to rozpacz, a razem przestrach, gniew i nadewszystko śmiertelna bojaźń.
— Co za męki! — rzekł smutnie Rudolf.
— Już się dzień robił, już mi zostawało mało czasu,