— Woźny — rzekł drugi — przyniósł tu wyrok, za którym pod przymusem osobistym ma zapłacić trzydzieści cztery tysiące franków; suma ta ma być tu w kancelarji zapłacona, nie wiem dlaczego, ale wierzyciel chce tego koniecznie.
— Zapewne teraz piękny hrabia jest w stanie zapłacić, kiedy wczoraj wrócił ze wsi, gdzie się przez trzy dni ukrywał przed komornikami.
— Ale dlaczego nie zajęto mu dotąd ruchomości?
— Bo nie można. Dom, w którym mieszka, nie do niego należy, meble są własnością jego lokaja, podobnież konie i powozy niby należą do jego stangreta. Oho! to frant, ten pan de Saint-Remy. Ale coście mówili? Co się tu nowego stało?
— Wyobraź sobie, przed dwoma godzinami wchodzi rozgniewany pan Ferand i woła: — „Czy jest Germain? — Niem! — O łotr! ukradł mi wczoraj siedemnaście tysięcy franków“.
— Germain miałby kraść, żartujesz?
— A Germain?
— Czekajże. Pan notarjusz powiada do odźwiernego: „Gdy pan Germain przyjdzie, nic mu nie mów, tylko go przyślij do kancelarji. Zawstydzę go przy tych panach“. W kwadrans potem przychodzi biedny Germain, jakby nigdy nic. „Germain, zapytał pan Ferrand. Tak późno przychodzisz?“ „Bo musiałem dziś rano iść do Belleville“. „Zapewne schować pieniądze, które mi skradłeś?“ zawołał pan Ferrand surowo.
— Cóż na to Germain?
— Zbladł jak chusta i odpowiedział zmięszany: „Panie, błagam cię, nie gub mnie“.
— „Nie gub mnie pan!“ „Wyznajesz więc, niegodziwcze?“ „Wyznaję, ale oto pieniądze, których brakuje. Kiedym brał te pieniądze wiedziałem, że je dziś rano będę mógł oddać; oto są; tysiąc trzysta franków!“ „Tysiąc trzysta franków! zawołał pan Ferrand. — Alboż to o tysiąc
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/300
Ta strona została skorygowana.