Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

— Ja mam założyć za pana sto tysięcy franków! czyś pan oszalał?
— Panie, zaklinam cię na imię mego ojca, którego tak szanujesz, miej litość.
— Mam litość dla tych, którzy na nią zasługują, — odpowiedział notarjusz, — jako uczciwy człowiek nienawidzę oszustów i nie gniewałbym się, gdyby choć raz jaki elegancik bez wiary i wstydu stał pod pręgierzem dla przykładu innych. Ale konie pana hrabiego się niecierpliwią, — dodał notarjusz, uśmiechając się złośliwie.
Wtem zapukano do drzwi.
— Kto tam? — zapytał Ferrand.
— Pani hrabina d’Orbigny, — odezwał się starszy dependent.
— Poproś panią d‘Qrbigny. — Potem zwracając się do pana Saint-Remy, dodał: — Zabierz pan swoje tysiąc trzysta franków, będzie to zawsze choć zadatek dla pana Petit-Jean.
Pani d‘Orbigny, dawniejsza pani Roland, wchodziła właśnie, kiedy Saint-Remy wychodził, gniewny, że się napróżno poniżył przed notarjuszem.
— A, dzień dobry, panie Saint-Remy, — zawołała — jakże dawno pana nie widziałam.
— Istotnie od ślubu pana d‘Harville nie miałem szczęścia nigdzie pani spotkać, — odpowiedział hrabia z ukłonem, przymuszając się do udanej uprzejmości — od tego czasu pani ciągle mieszkała w Normandji.
— Tak, bo mąż mój nie może się rozstać ze wsią.
Widzisz więc przed sobą istną parafiankę, nie byłam w Paryżu od czasu małżeństwa mej pasierbicy z panem d‘Harville. Często ich pan widuje?
— D‘Harville zdziczał, nigdzie nie bywa, — odpowiedział Saint-Remy z lekką oznaką niecierpliwości, bo ta rozmowa była mu nieznośna, i dlatego, że prowadzona w nieodpowiednim miejscu, i dlatego, że zdawała się bawić notarjusza. Ale macocha pani d‘Harville, uradowa-