na ze spotkania takiego eleganta, nie myślała puścić go tak łatwo.
— Spodziewam się jednak, — rzekła, — że moja kochana pasierbica nie jest tak dzika jak jej mąż?
— Pani d‘Harville jest ciągle w wielkim świecie poszukiwaną, jak zwykle ładna kobieta. Ale może zajmuję pani czas drogi... i...
— Wcale nie, upewniano pana. To prawdziwy skarb dla mnie spotkać króla mody, w dziesięć minut dowiem się wszystkiego o Paryżu, jakbym w nim mieszkała. Co robi pan de Lucenay, który z panem był u nas świadkiem ślubu?
— Teraz większy oryginał, niż kiedykolwiek, wyjechał do krajów Wschodnich i wrócił jakby umyślnie żeby być raniony w pojedynku, wprawdzie bardzo lekko.
— Biedny! A jego żona zawsze piękna, zachwycająca?
— Pani wiesz, że liczę się do jej najszczerszych przyjaciół, moje świadectwo byłoby podejrzane. Racz pani za powrotem na wieś nie zapomnieć polecić mnie panu d‘Orbigny.
— Przyznaj, hrabio, że pan Ferrand jest okropnym człowiekiem, — rzekła pani d‘Orbigny. Potem, zwracając się do pana Ferrand, dodała: — Wiesz co, panie kwakrze, wiele dokazałeś, żeś nawrócił hrabiego! Zrobiłeś rozsądnym pierwszego eleganta, króla mody.
— Ma pani słuszność, to zupełne nawrócenie, pan hrabia wychodzi ode mnie całkiem inny, niż wszedł.
— Powiadam panu — cuda robisz!
— O, pani mi pochlebia, — rzekł notarjusz skromnie.
Saint-Remy głęboko skłonił się pani d‘Orbigny, potem przy wyjściu chciał spróbować raz jeszcze, czy nie potrafi zmiękczyć notarjusza i rzekł tonem wesołym, w którym się jednak przebijała trwoga:
— Ostatecznie więc, kochany panie Ferrand, nie zrobisz mi tego, o co ja proszę?
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/309
Ta strona została skorygowana.