Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/311

Ta strona została skorygowana.
LVI.
TESTAMENT.

Czytelnik pamięta dobrze, co powiedziała markiza d‘Harville Rudolfowi o pani d‘Orbigny, swojej macosze.
Kto dobrze rozważy jej fizjognomję fałszywą i zdradziecką, Znajdzie w niej razem okrucieństwo i chytrość.
— Jakiż to miły człowiek ten hrabia Saint-Remy! — rzekła pani d‘Orbigny do Jakóba Ferrand, gdy hrabia wyszedł.
— Miły, ale mówmy o interesach. Napisała pani do mnie z Normandji, że chcesz się mnie radzić w ważnej sprawie.
— Czyliż pan zawsze nie był moim doradcą, odkąd poczciwy doktór Polidori z panem mnie zapoznał? Lecz, mówiąc o nim, czy ma pan jaką o nim wiadomość? — zapytała pani d‘Orbigny z największą swobodą.
— Od wyjazdu z Paryża raz tylko do mnie napisał, — odpowiedział notarjusz obojętnie.
Uprzedźmy czytelnika, że obie osoby wzajemnie i bezwstydnie się okłamywały. Notarjusz widział się był niedawno z Polidorim i proponował mu, żeby się na krótki czas przeniósł do Asnières, pod nazwiskiem doktora Vincent dla otrucia Ludwiki Morel. Macocha pan d‘Harville także przybyła do Paryża dla tajemnych układów z tym zbrodniarzem, ukrywającym się już dawno pod nazwiskiem Cezara Bradamanti.