Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/315

Ta strona została skorygowana.

— Cóż więcej? — rzekł notarjusz, nie chcąc zaraz odpowiedzieć.
— Pan zająłeś się umieszczeniem tej sumy i zobowiązałeś się należycie zabezpieczyć dziecięciu dożywotni dochód po osiem tysięcy rocznie; połowa miała być dla niego składana na kapitał aż do dojścia do pełnoletności; druga połowa miała być złożona na jego wychowanie.
— Cóż dalej?
— Po dwóch latach, — rzekła Sara nie mogąc przezwyciężyć lekkiego wzruszenia — w 1826-ym roku dziecię to umarło.
— Przedewszystkiem niech mi wolno będzie zapytać, dlaczego pani tak się zajmujesz tem dziecięciem?
— Matka jego jest moją siostrą. Na dowód tego, com powiedziała, mam tu akt zejścia tej córeczki, listy osoby, która się zajmowała jej wychowaniem, rewers jednego z pańskich klientów, u którego ulokowałeś owe sto pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Zobaczymy te papiery.
Sara zdziwiona, że jej nie wierzą na słowo, wyjęła z pularesu papiery, które notarjusz troskliwie przejrzawszy, rzekł:
— Czego więc pani żądasz? Akt zejścia jest legalny; sto pięćdziesiąt tysięcy franków po śmierci dziecięcia przeszły na własność pana Petit-Jean, mego klienta, bo tak chce prawo w tego rodzaju lokatach. Uprzedziłem o tem osobę, która mi powierzyła tę sumę. Co się tyczy procentów, z wszelką akuratnością sam je wypłacałem aż śmierci dziecięcia.
— Pańskie postępowanie w tem wszystkiem zupełnie jest prawe, chętnie to wyznaję. Wiem także, że kobieta, której dziecię powierzono, starannie się zajmowała moją biedną siostrzenicą.
— Prawda, pani. Byłem nawet tak kontent z jej postępowania, że gdy po śmierci dziecięcia została bez miej-