Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/341

Ta strona została skorygowana.

mencjo? — odpowiedział smutnie — ja śmiałem ciebie podejrzewać! Do takiej ostateczności doprowadziła mnie ślepa zazdrość!
— Źle zrobiłeś, jak widzisz.
— Co za zmiana, mój Boże! czy to sen? Już nie tak ozięble na mnie patrzysz, mówisz do mnie głosem prawie tkliwym. O! powiedz, że to prawda, że to nie złudzenie...
— Nie, bo i ja potrzebuję przebaczenia.
— Ty?!..
— Czyż nie byłam dla ciebie czasem przykrą, a nawet okrutną? Czy nie powinnam była zastanowić się, że trzeba było rzadkiej, prawie nadludzkiej odwagi, żeby postąpić inaczej? Cóż w tem dziwnego, iż będąc nieszczęśliwy, szukałeś pociechy w miłym związku? Kto cierpi, wierzy w dobroć innych. Dotąd jedyna twoja wina w tem, żeś wierzył w moją dobroć, odtąd chcę cię przekonać, że się nie zawiodłeś.
— O! mów, mów! — zawołał markiz, składając ręce, jakby w zachwyceniu.
— Ponieważ zgodziłam się na tę sytuację, trzeba mi było uszlachetnić ją poświęceniem. Powinnam była pocieszać cię w nieszczęściu, o niem tylko pamiętać! Stopniowo Przywiązałabym się do ciebie, skutkiem może samych starań moich i poświęceń; twoja wdzięczność byłaby mi nagrodą i wtedy... Ale mój Boże! co ci jest? płaczesz?
— Tak, płaczę, płaczę z rozkoszy. Nie wiesz, jak nowe uczucia budzą w mej duszy twoje słowa! Dziś poznaję wielkość mego występku, żem ciebie przykuł do mego losu!
— Albercie, możesz mieć zupełną, ślepą wiarę w to, co mówię. Postanowienie moje jest niezmienne, nigdy mu nie uchybię, przysięgam...
— Przysięga! — zawołał markiz, coraz bardziej uniesiony niespodziewanem szczęściem, — przysięga! poco? Czyliż twoje spojrzenie, wyraz dobroci, co cię jeszcze piękniejszą czyni, czyż bicie mego serca nie dowodzi mi, że mówisz prawdę? Ty nie znasz tej namiętności. Czyż