Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/342

Ta strona została skorygowana.

mogłem ci o niej mówić? byłaś dla mnie tak zimną! A ja wart jestem szczęścia, zawszenm cię tak kochał! i tyle cierpiałem w milczeniu. Ten skarb, moje najdroższe dobro, niezadługo do mnie będzie należał... I mówiąc to, namiętnie całował jej ręce.
Klemencja, w rozpaczy, że mąż jej nie zrozumiał, w pierwszej chwili nie mogła zwyciężyć wstrętu i strachu i nagle cofnęła rękę. Na jej twarzy jawnie odmalowały się te uczucia, markiz nie mógł się dłużej łudzić. Był to dla niego cios okropny.
Rozpacz wyryła się na jego twarzy, markiza podała mu rękę, wołając:
— Albercie, przysięgam, że będę ci najlepszą przyjaciółką, najczulszą siostrą, ale niczem więcej! Przebacz, że niechcący obudziłam w tobie nadzieje, których nigdy nie mogę spełnić.
— Nigdy? — zapytał markiz, wpatrując się z rozpaczą w żonę.
— Nigdy! — odpowiedziała.
Po chwili bolesnego milczenia, pan d’Harville rzekł z goryczą.
— Przebacz, żem się omylił, przebacz, żem się oddal szalonym nadziejom. O jakżem ja nieszczęśliwy!
Wtem wszedł lokaj i oznajmił:
— Jego Książęca Mość, książę Gerolstein, każę zapytać, czy go pani markiza może przyjąć.
Klemencja spojrzała na męża.
Pan d’Harville odzyskał zimną krew i rzekł żonie:
— Bezwątpienia — prosić.
Za chwilę wszedł Rudolf.
— Jakżem szczęśliwy — rzekł książę — żem panią zastał w domu, a to tembardziej, że i ciebie tu spotykam, kochany Albercie! — dodał, obracając się do markiza i biorąc go serdecznie za rękę.
— Istotnie bardzo dawno nie miałem przyjemności widzieć Waszej Książęcej Mości.