Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/343

Ta strona została skorygowana.

— A czyja wina? Kiedym tu był ostatnim razem, pytałem o ciebie, lecz nie było cię w domu. Jesteś zbyt platoniczny w przyjaźni, przekonany, że cię kochają, nie dbasz o dowody przywiązania.
W tej chwili lokaj przyniósł markizowi na srebrnej tacy list, list bezimienny Sary. Markiz, dotknięty takiem uchybieniem etykiecie, odsunął tacę, mówiąc:
— Później, później.
— Ależ, kochany Albercie, nie rób ze mną ceremonij — rzekł Rudolf uprzejmie. — Przeczytaj list, proszę cię.
Rudolf rozmawiał z markizą, gdy tymczasem pan d’Harville po dwakroć czytał list Sary. Wyrazu twarzy nie zmienił, tylko mu ręka konwulsyjnie drżała, lecz po chwili wahania włożył bilet do kieszeni. Potem rzekł z uśmiechem do Rudolfa:
— Muszę prosić księcia o pozwolenie mi, abym dał natychmiast odpowiedź na ten list, ważniejszy, aniżeli myślałem.
— Kochany Albercie, powróć, gdy list napiszesz, albo wyznacz mi czas, kiedy przyjść do ciebie, mam ci tysiąc rzeczy powiedzieć.
— Zbytek łaski, Mości książę — odpowiedział markiz z głębokim ukłonem. I wyszedł, zostawiając żonę z księciem.
— Markiz zdaje się czemś zaprzątnięty — rzekł Rudolf — uśmiechał się jakoś z przymusem.
— W chwili przybycia księcia był mocno wzruszony i zaledwie zdołał ukryć swój stan.
— Może nie w porę przyszedłem?
— O! Mówiłam panu d’Harville, jak postanowiłam na przyszłość z nim postępować, obiecywałam mu, że znajdzie we mnie pocieszycielkę.
— Jak go to musiało uszczęśliwić!
— Z początku tyleż co i mnie, bo jego radość, łzy, wzruszyły mnie, jak nigdy dotąd. Wyznaję, że niema nic przy-