Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

— Jak dziwny zbieg okoliczności — rzekła z zajęciem pani d‘Harville — jakże jestem ciekawa.
— To jeszcze nie wszystko. Na rogu tego listu znajdowały się zanotowane słowa: Pisać do księżny de Lucenay.
— Co za szczęście! może dowiemy się czego przez księżnę.
— Trzeba się pytać, czy nie zna jakiej wdowy młodej jeszcze, której szesnastoletnia córka nosi imię Klary. Pamiętam imię...
— Imienniczka mojej córki! Zdaje mi się, że mam nowy powód do zajęcia się losem tych nieszczęśliwych kobiet.
— Zapomniałem jeszcze dodać, że brat wdowy przed, paroma miesiącami odebrał sobie życie. I zostały doprowadzone do takiego stanu przez oszustwo notarjusza, ohydnego łotra: jest to niejaki Jakób Ferrand.
— Notarjusz mego męża! — zawołała markiza, — notarjusz mojej macochy! To nie może być! niepodobna, wszyscy go mają za najuczciwszego w świecie.
— A ja mam dowody, że tak nie jest. On pozbawił tę wdowę majątku, wypierając się przyjęcia depozytu pieniędzy, które brat jej, według wszelkiego prawdopodobieństwa, u niego złożył.
— Jakaż to czarna zbrodnia!
— Takiej zbrodni — zawołał Rudolf — nic nie łagodzi. Morderca zabija odrazu, szybko, a on zabija pomału, w mękach rozpaczy i nędzy. Niech nasza wdowa umrze ze zgryzoty, z rozpaczy, a córka jej młoda, piękna, zostawiona bez opieki i przytułku, nawykła do dobrego bytu, niezdolna sama zapracować na życie, wkrótce będzie musiała wybierać między hańbą a głodem!
Klemencja nigdy nie słyszała Rudolfa mówiącego z taktem oburzeniem, z takim gniewem, słuchała w milczeniu jego mowy, natchnionej silną nienawiścią przeciw złemu.
— Wybacz pani — rzekł Rudolf po chwili milczenia, —