— Tak, lecz przed tem małżeństwem miałem córeczkę, umarła bardzo młodo. Teraz miałaby lat siedemnaście.
— A czy matka jej żyje jeszcze? — zapytała Klemencja po chwili wahania.
— Nie wspominaj mi pani o niej! — zawołał Rudolf i twarz jego zachmurzyła się. — Jej matką jest kobieta niegodziwa, skamieniała od egoizmu i pychy. Czasem nawet myślę, czy nie lepiej, że moja córka umarła, niż żeby umiała zostać w ręku takiej matki.
— Pojmuję teraz — rzekła — jak książę musisz żałować córki.
— Takbym ją kochał! Bo dla mnie, com widział ludzkość z najgorszej strony, jaka rozkosz wpatrywać się, w czystą niewinną duszę! Klemencja, widząc wzruszenie Rudolfa, zmieniła temat rozmowy.
— Czy książę wie, że zwiedziłam z jedną moją przyjaciółką więzienie Ś-go Łazarza, ona jest jedną z opiekunek młodych dziewcząt, które tam siedzą. Lituję się mad miemi, bo myślę, że możeby nie upadły tak nisko, gdyby od dzieciństwa nie zastały w opuszczeniu i nędzy. Nie wiem dlaczego zdaje mi się, że teraz bardziej kocham moją córkę.
— Tylko odważnie — rzekł Rudolf ze smutkiem. — Po dzisiejszej rozmowie jestem zupełnie spokojny o panią... Wiele jeszcze czeka panią walk, wiele cierpień, bo jesteś młoda, lecz myśl o dobrodziejstwach, które wyświadczysz, doda ci siły.
Łzy puściły się z oczu pani d’Harville.
— A książę nigdy mi nie odmówi swoich rad, swojej pomocy?
— Zbliska czy zdaleka, zawsze będzie mnie zajmowało wszystko, co panią obchodzi. Zawsze, w miarę sił, przykładać się będę do zapewnienia szczęścia pani i szczęścia mego najlepszego przyjaciela.
— Dzięki za tę obietnicę — odpowiedziała markiza,
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/348
Ta strona została skorygowana.