Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/351

Ta strona została skorygowana.
IV.
ZAMIARY NA PRZYSZŁOŚĆ.

Pan d‘Harville zadzwonił na służącego.
Stary Józef ze zdziwieniem zastał pana nucącego strzelecką piosenkę, co było u niego oznaką dobrego humoru.
— Kiedy pan markiz śpiewa, to dowód, że jest wesoły i wtedy głos pański jest dla mnie najpiękniejszą muzyką.
— Codzień będziesz słyszał taką muzykę, mój stary Józefie. Precz zmartwienia, precz smutek. Mogę to tobie powiedzieć, powiernikowi moich cierpień, moja żona to anioł dobroci, prosiła mnie o przebaczenie, przypisując wszystko zazdrości.
— Zazdrości!
— Tak, nierozsądnym podejrzeniom obudzonym bezimiennemi listami.
— Możesz pan śmiało płakać z radości, bo już dość płakałeś z żalu. A ja, czyliż także nie płaczę? ale tych błogich łez nie oddałbym za dziesięć lat życia. Boję się tylko, czy się potrafię wstrzymać, żeby nie upaść do nóg pani, gdy ją zobaczę.
— Rozumiem cię, lecz to próżna bojaźń, szczęście tak mnie gwałtownie wzruszyło, że się spodziewam być prawie zupełnie wyleczonym.
— Jakim sposobem?
— Doktór powiedział mi, że gwałtowne wstrząśnienie