Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/352

Ta strona została skorygowana.

moralne może wyleczyć z tej okropnej choroby, dlaczegoż by tego skutku nie miały oprawić nieznane mi dotąd wzruszenia szczęścia?
— Jeżeli pan markiz temu wierzy, to tak i będzie, już pan jesteś uleczony! Ale to błogosławiony dzień! i ja zaczynam się lękać, że to za wiele szczęścia na jeden raz. Lecz prawda, idzie tu tylko o małe zamartwienie, niech pan będzie zupełnie spokojny.
— Albo co?
— Przyjaciel pana dziś został raniony, lekko tylko, ale to dość, zawsze to pana zmartwi w tym szczęśliwym dniu. Wyznaję, że wołałbym, aby rana była cięższą, jednakże trzeba i na tem poprzestać.
— Fe! stary, o kimże mówisz?
— O księciu de Lucenay.
— Książę ranny?
— Draśnięty tylko. Był tu wczoraj wieczorem i zapowiedział że przyjdzie dziś rano do pana markiza na herbatę.
— Biedny Lucenay!
Po chwili namysłu d’Harville rzekł:
— Przyszła mi dobra myśl: wydam naprędce kawalerskie śniadanie, zaproszę przyjaciół księcia, żeby obchodzić szczęśliwy wypadek pojedynku, ucieszy go taka niespodzianka.
Pan d’Harville wszedł do gabinetu i napisał następujące listy:
„Kochany *** bilet ten, który odbierasz, jest okólnikiem. Lucenay będzie u mnie dziś na śniadaniu, myśli, że mnie samego zastanie, zrób mu tę przyjemną niespodziankę i przyjdź do mnie, znajdziesz jeszcze kilku jego przyjaciół, których także zaprosiłem. Czekam punkt o dwunastej.

A. d’Harville.