i powiedz mu, żeby tak za godzinę przyniósł kolje brylantowe za dwa tysiące luidorów, kobiety nigdy nie mają za wiele brylantów, zwłaszcza teraz, kiedy nawet suknie niemi ubierają. Ułożysz się z nim o zapłatę.
— Dobrze, panie markizie; nie zlęknę się i tego wydatku.
— A teraz biegnę do jubilera — dodał Doublet i wyszedł.
Markiz zostawszy sam jeden przechadzał się po gabinecie, z założonemi rękami, w głębokiem zamyśleniu. Nagle zmienił wyraz twarzy, nie była to już wesołość, na której się oszukał intendent i stary sługa, lecz spokojne, zimne postanowienie. Niedługo to trwało, wstał znowu, otarł łzę i znowu się przechadzał z udanym spokojem.
W tej chwili powóz zajechał na dziedziniec. Józef wyjrzał przez okno i rzekł:
— Pani markiza wyjeżdża, zaraz zrana kazała zaprząc.
— Idź i poproś ją do mnie, nim wyjedzie.
— Natychmiast, panie.
Ledwie Józef wyszedł, markiz przejrzał się z uwagą w zwierciadle:
— Dobrze, dobrze — rzekł głucho — tak, dobrze: rumieniec na twarzy, ogień w oczach, ogień radości czy gorączki... nic nie znaczy, byle się tylko na nim nie poznano.
Klemencja weszła.
— Dzień dobry, kochany Albercie, kochany bracie — rzekła, ze słodyczą, podając mu rękę. Potem spostrzegłszy radość na twarzy męża, dodała: — Cóż takiego? dlaczegóż taki wesoły?
— Bo kiedyś weszła, myślałem o tobie, kochana siostro. A nadto powziąłem dobre postanowienie.
— Innego się po tobie nie spodziewam.
— To, co wczoraj zaszło, szlachetność twoja i księcia dały mi dużo do myślenia i względem dalszego pożycia naszego zupełnie się zgadzam na twoją wolę, ale to zupełnie.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/354
Ta strona została skorygowana.