Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/355

Ta strona została skorygowana.

— Nie mogło być inaczej, bo teraz, podawszy sobie bratnie dłonie, dążymy do jednego celu. Chcę, żebyś był szczęśliwy i będziesz nim, zobaczysz, co może moje serce.
— Kochana Klemencjo! — odpowiedział markiz wzruszony i po chwili milczenia dodał wesoło: — Będzie u mnie kilka osób na śniadaniu, obchodzimy szczęśliwy pojedynek księcia de Lucenay, przeciwnik ranił go tylko lekko.
Pani d’Harville zarumieniła się. Było to wspomnienie bolesne, bo przywiodło jej na myśl błąd, którego się wstydziła. Ażeby się pozbyć tak przykrego wrażenia, rzekła do męża:
— Co za szczególny wypadek, pan de Lucenay będzie u ciebie na śniadaniu, a ja nieproszona jadę na herbatę do jego żony, bo chcę z nią pomówić o moich nowych protegowanych. Stamtąd myślę jechać z panią de Blainval do więzienia S-go Łazarza. Może jednak sobie nie życzysz, żebym tak rano wyjechała?
— Prawda, smutno mi, że odchodzisz i niecierpliwie będę cię oczekiwał. Z tej wady nigdy się nie wyleczę.
— I dobrze zrobisz, boby mnie to martwiło.
Wtem dał się słyszeć dzwonek, znak, że ktoś przybył.
— Pewno kto z zaproszonych — rzekła pani d’Harville, — wychodzę. Co robisz dziś wieczór? Jeżeli nie masz innego projektu, musisz pojechać ze mną na operę.
— Z największą przyjemnością wypełnię twe chęci.
— A więc wracając do siebie, wstąpię dowiedzieć się, czy dobrze się bawiliście na kawalerskiem śniadaniu.
I ścisnąwszy rękę męża, wyszła jednemi drzwiami, kiedy książę de Lucenay wchodził drugiemi.