Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/356

Ta strona została skorygowana.
V.
ŚNIADANIE KAWALERSKIE.

Książę de Lucenay wszedł do pokoju markiza. Był tak lekko raniony, że nawet nie potrzebował podwiązywać ręki,/wyraz twarzy zachował zwykły, wyniosły, drwiący, ciągle się wiercił i hałasował.
— Nigdy w życiu tyle się nie naśmiałem! Wyobraź sobie, że ten Karol Robert, zresztą miły człowiek, chciał uroczyście przekonać cały świat, że nie ma dychawicy. Bo nie wiesz, że o to był pojedynek. Na balu u posła *** zapytałem go przy twojej żonie i hrabinie Mac-Gregor, czy zawsze dokucza mu dychawica; między nami mówiąc, nigdy nie miał takiej cohroby, to jednak nic nie znaczy, lecz pojmujesz, że słyszeć takie zapytanie wobec ładnych kobiet, to zniecierpliwi.
— Co za dzieciństwo! Zawsześ ten sam! Lecz powiedz mi, kto jest ten pan Robert?
— Nic nie wiem, spotkałem go latem u wód, tej zimy na balu u posła zobaczyłem go i wystąpiłem do niego z takim żartem, w trzy dni potem drasnął mnie za to szpadą, otóż i cała nasza znajomość.
— Czekałem na ciebie, mój Henryku, i przygotowałem ci niespodziankę — rzekł d’Harville. — Zaprosiłem kilku przyjaciół na śniadanie.
— A to wybornie! bravo! bravissimo! — krzyknął książę de Lucenay na całe gardło, uderzając laską po podusz-