— Wybaczcie panowie — rzekł markiz. — Jubiler mojej żony przynosi mi do wyboru brylanty dla niej, ona nic o tem nie wie. Ty rozumiesz, Lucenay, obaj należymy do mężów starej daty.
— Tam do kata! — zawołał książę — co się tyczy niespodzianek, żona moja zrobiła mi wczoraj niespodziankę. Prosiła mnie... o sto tysięcy franków.
— A ponieważ jesteś szczodry i hojny...
— Więc jej pożyczyłem! Zahypotekuję sumę no dobrach Arnouville, przyjaźń przyjaźnią, interes interesem. Jakkolwiek bądź, pożyczyć komu we dwie godziny sto tysięcy franków, kiedy ich potrzebuje, to grzecznie i nie zawsze się trafi. Nieprawdaż, rozrzutniku? co się tak dobrze znasz na pożyczkach? — zagadnął książę ze śmiechem pana de Saint-Remy, nie domyślając się nawet, jak bardzo zapytany czuł prawdę jego słów.
Mimo zwykłej bezczelności, hrabia zarumienił się lekko, lecz zaraz rzekł śmiało:
— Sto tysięcy franków! duża suma. Na co kobieta może kiedy potrzebować stu tysięcy franków?
— Doprawdy nie wiem, co moja żona myśli z tem robić. Zresztą mnie o to głowa nie boli, pewnie jakieś długi za stroje, jakieś niezapłacone rachunki.
— Słuchaj, kochany Saint-Remy — zawołał d’Harville, — ty, co masz taki wyborny gust, pomóż mi wybrać brylanty dla żony, zgodzę się na twój wybór, wszak jesteś królem mody.
Wszedł jubiler, niosąc kilka pudełek w skórzanym worku.
— Patrzajcie, pan Baudoin! — rzekł książę de Lucenay.
— Pewien jestem, że to pan rujnujesz moją żonę swojemi piekielnemi błyskotkami! — rzekł de Lucenay.
— Księżna tej zimy kazała tylko na nowo oprawić swoje brylanty — odpowiedział jubiler nieco zmieszany. — Właśnie teraz je odniosłem.
Saint-Remy wiedział, że księżna, aby dla niego dostać
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/358
Ta strona została skorygowana.