Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/361

Ta strona została skorygowana.

od pokoju sypialnego, stykającego się z gabinetem, były otwarte. Powiedzieliśmy już, że jedyną ozdobą sypialni była broń rozmaitego rodzaju, bardzo piękna, rozwieszona symetrycznie na ścianach.
Lord Duglas, pan de Saint-Remy i dwaj jeszcze inni goście weszli do pokoju markiza oglądać broń.
Pan d’Harville zdjął pistolet ze ściany, odwiódł kurek i rzekł ze śmiechem:
— Oto panowie, lekarstwo niechybne i uniwersalne na wszystkie choroby... spleen, nudy. — I przyłożył lufę do ust.
— Ostrożnie, proszę cię, daj pokój tym niebezpiecznym żartom, o nieszczęście nie trudno — rzekł książę de Lucenay, widząc, że markiz znowu zbliża pistolet do ust.
— Ależ mój kochany, czyż myślisz, że bawiłbym się pistoletem, gdyby był nabity? Uważacie panowie, tak się robi: bierze się lufę delikatnie w zęby, potem... zbliża się palec do cyngla — dodał pan d’Harville.
— Co za dziecko! co za dziecko! w tym wieku!
— Pociągnąć — mówił dalej markiz — i idzie się na tamten świat.
W tej chwili pistolet wystrzelił. D’Harville padł nieżywy.

Nazajutrz czytano w dziennikach:
„Wczoraj przypadek, równie smutny, jak nieprzewidziany, pogrążył w żalu całe przedmieście Saint-Genmain. Pan markiz d’Harville, właściciel ogromnego majątku, w dwudziestym szóstym roku życia, szlachetnego charakteru i dobrego serca, od kilku lat dopiero połączony z żoną, którą ubóstwiał, zaprosił kilku przyjaciół na śniadanie; po śniadaniu udano się do sypialni markiza, ozdobionej zbiorem kosztownej broni. Pan d’Harville wziął pistolet w mniemaniu, że nienabity, przyłożył go do ust. I wtedy właśnie, kiedy mu się życie najpiękniej uśmiechało, padł ofiarą opłakanego przypadku“.