w niewieście, pełniącej skromny urząd dozorczyni kobiecego więzienia.
— Kobiety takie jak pani, nader muszą być rzadkie — rzekła Klemencja do pani, Armand.
— O nie! wszystkie inne dozorczynie to samo czynią co ja, a częstokroć z lepszym skutkiem. Pewna jestem, że pani markizie więcej ode mnie spodobałyby się dozorczyni tej części więzienia, gdzie osadzają zbrodniarki. Opowiadała mi dziś rano o świeżo przysłanej tu dziewczynie, oskarżonej o dzieciobójstwo, której ojciec, uczciwy rzemieślnik, dostał pomięszania zmysłów, dowiedziawszy się o występku ukochanej córki. Powiadają, że niepodobna sobie wyobrazić nic okropniejszego nad nędzę, w jakiej pogrążona jest cała ta rodzina, mieszkająca na poddaszu przy ulicy Temple.
— Przy ulicy Temple! — zawołała Klemencja, — jak się nazywa ten rzemieślnik?
— Córka jego nazywa się Ludwika Morel.
— Odwiedzę ją niezawodnie. I Gualezę i Ludwikę Morel wezmę pod swoją opiekę. Lecz czego trzeba, żeby Gualezę oswobodzić z więzienia? zajmę się jej losem, zapewnię jej byt.
— Dla pani markizy nic łatwiejszego, jak ją uwolnić, rzecz cała zależy od prefekta policji, a nie odmówi na wstawienie się osoby tak znakomitej. Lecz otóż daleko jesteśmy od głównego przedmiotu, o którym pani mówiłam, od spostrzeżeń moich nad Gualezą. Wczoraj wieczorem, przechodząc koło jej łóżka, stanęłam, żeby popatrzyć na tę twarz tak cudnie piękną, ręce miała złożone na piersi i cicho, tkliwie i namiętnie powtarzała we śnie imię mężczyzny.
— Jakie imię?
Pani Armand, pomyślawszy chwilę, mówiła dalej:
— W oczach moich każde sławo, podsłuchane we śnie, jest świętą tajemnicą, lecz pani okazuje tak szlachetną li-
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/366
Ta strona została skorygowana.