Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/386

Ta strona została skorygowana.

— Anastazjo, odchodzę ad zmysłów, co się dzieje w tym domu!
— Znowu pewnie jakieś głupstwa. Poco latasz po kamienicy, zamiast tu cicho siedzieć na stołku i pilnować sieni.
— Anastazjo! niesprawiedliwa jesteś, niesłusznie czynisz mi wyrzuty: wszak latałem z twojej przyczyny.
Alfred siedział na zydelku, twarzą obrócony do łóżka, zdawało mu się, że wyraźnie widzi jak z ponad łóżka wygląda twarz malarza nieruchoma i drwiąca.
Na ten widok Alfred padł na wznak, niezdolny przemówić jednego słowa, podniósł prawę rękę i, wyciągając ją ku łóżku, ukazał na straszliwe widmo z takiem przerażeniem, że pani Pipelet odwróciła się zalękniona, żeby zobaczyć przyczynę strachu Alfreda. Cofnęła się o dwa kroki, silnie schwyciła rękę męża i wrzasnęła:
— Cabrion!!!
— Tak, on — wybełkotał Pipelet stłumionym głosem i zamknął oczy.
Osłupienie obojga małżonków czyniło zaszczyt talentowi malarza, który na tekturze wybornie oddał rysy twarzy.
Anastazja, przyszedłszy nieco do siebie, z odwagą lwicy skoczyła na łóżko i ze drżeniem zdarła obraz ze ściany, gdy tymczasem Alfred z zamkniętemi oczyma, z opuszczonemi rękami, siedział nieporuszony, jak zwykle czynił we wszystkich ważnych okolicznościach życia.
— Co za zuchwalstwo! — krzyknęła pani Pipelet, oglądając portret przy świetle lampy, — teraz dopiero spostrzegłam, że u dołu napisano czerwonemi literami: „Cabrion przyjacielowi swemu Pipelet, na pamiątkę“.
— Przyjacielowi! na pamiątkę! — jęknął odźwierny.
— Ale skąd się tu wziął ten portret? — zapytała pani Pipelet. — Powiedz, może ty sam go zawiesiłeś, kochaneczku?
Słysząc tak monstrualne zapytanie, Alfred zerwał się i z wściekłością spojrzał na żonę.