sza publicznie, że jest w przyjaźni z panem Cabrionem. Co to kogo obchodzi? Ale patrz, słabo mu się robi!
Pani Piipelet schwyciła męża w swoje objęcia. Ostatni ten cios był nie do zniesienia, odźwierny zemdlał. Zażywszy doświadczonego nieraz lekarstwa, powoli przyszedł do siebie, lecz niestety! zaledwie odetchnął swobodnie, gdy nowa sroga potkała go próba.
Mężczyzna już podżyły, porządnie ubrany, o twarzy tak poczciwej, a raczej można powiedzieć, tak głupowatej, że nie można go było posądzać, aby chciał drwinki stroić z kogo, otworzył okienko, będące we drzwiach izdebki i zapytał z miną dziwnie zaintrygowaną:
— Czytam na znaku zawieszonym nad sienią, że Pipelet i Cabrian, przyjaciele, mają tu handel. Co to znaczy?
— Co znaczy? — krzyknął Pipelet z wybuchem długo tłumionego gniewu. — Znaczy, panie mój, że pan Cabrion jest haniebny oszust! bezwstydny łgarz!
Nieznajomy, istny typ gapia paryskiego, słysząc tak niespodzianą odpowiedź, cofnął się o krok.
— Proszę wiedzieć — krzyknął znowu Pipelet, wychylając się za okienko — że ja nie prowadzę żadnego handlu z tym hultajem Cabrionem, a tem mniej jestem jego przyjacielem!
— Anastazjo — rzekł Alfred z goryczą — już tego nie przeżyję. Trzeba temu kres położyć, przebrała się miarka, jeden z nas musi zginąć w tej walce! — I, przezwyciężając zwykłą powolność, Pipelet wziął się zaraz do dzieła, schwycił portret Cabriona i skoczył ku drzwiom.
— Alfredzie, dokąd idziesz?
— Do komisarza. Za jedną drogą zedrę nienawistny znak, zabiorę go razem z portretem i, stojąc przed komisarzem, zawołam: Panie, ocal mnie, ratuj mnie! zemścij się za mnie! wybaw mnie od Cabriona! Prawo winno zasłonić mnie od dalszych napaści, a jeżeli nie, wyniosę się z Francji.
I Alfred, pogrążony w żalu, wyszedł majestatycznie.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/388
Ta strona została skorygowana.