że będą mieć z niej wesołą towarzyszkę do niedzielnych przechadzek, dobrą i usłużną sąsiadkę, ale nigdy kochankę.
Tylko Franciszek Germain nie budował żadnych nadziei na poufałości gryzetki; instynktem serca poznał odrazu cały wdzięk przyjaźni z tak lubą dziewczyną jak Rigoletta. Co musiało nastąpić, nastąpiło. Germain namiętnie zakochał się w sąsiadce, a nie śmiał jej mówić o swej miłości.
Teraz powiemy, dlaczego Rigoletta była smutna, i dlaczego ani ona, ani kanarki nie śpiewały.
Jej świeża twarz nieco zbladła; wielkie czarne oczy, zwykle wesołe, trochę się zamgliły; w rysach malowało się widoczne znużenie, bo prawie całą noc oka nie zmrużyła. Od czasu do czasu spoglądała na otwarty list, leżący przed nią na stole: list ten napisał do niej Germain:
„Miejsce, skąd piszę, dowodzi jak jestem nieszczęśliwy. Uwięziony jako złodziej, winny w oczach wszystkich, śmiem jednak do pani pisać. Bo nie mogę znieść myśli, żebyś, i ty mnie uważała za nikczemnego zbrodniarza. Błagam cię, nie potępiaj mnie przed odczytaniem tego listu. Jeżeli i ty mnie odepchniesz, będzie to dla mnie ostatni cios. Wszystko szczerze opowiem. Od czasu, jakem się wyprowadził z ulicy Temple, wiedziałem od Ludwiki, że rodzina Morelów, która nas oboje tak bardzo obchodziła, w coraz większej pogrąża się nędzy. Niestety! litość dla tych biednych mnie zgubiła. Wczoraj do późna zajęty byłem u pana Ferrand pilną robotą. W pokoju, gdzie pracowałem, stoi biurko, i tam notarjusz zwykle chował skończone przeze mnie roboty. Tego wieczoru był ciągle niespokojny, skłopotany, nareszcie powiedział mi: — Nie odchodź, póki nie skończysz tych rachunków: potem je włóż do biurka; zostawiam ci klucz od niego. I wyszedł. Kiedym skończył pracę, otworzyłem szufladę biurka; bezwiednie spojrzałem na list leżący w niej, i mimowolnie