Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

— Nie; chodzę tylko popatrzeć na nie. Na kupno nie mam pieniędzy...
— Gdybyś i ty miała u siebie kwiaty, byłabyś wesoła.
— Niezawodnie... Raz, w dzień imienin, gospodyni darowała mi doniczkę róż... Patrzyłam ciągle na róże, liczyłam liście; ale... w parę dni róże zaczęły więdnąć. Ubłagałam gospodynię, żeby mi pozwoliła pielęgnować moje róże na świeżem powietrzu... Tym sposobem dokazałam tyle, żem o dziesięć dni przedłużyła życie moimi różom. Wkońcu uschły, umarły... Płakałam... Prawda, panie, że można kochać kwiaty?
— Biedna! z takiem sercem i w tak oknopnem położeniu...
— Nieraz chciałam już skończyć! Lecz słońce, kwiaty wstrzymywały mię; mówiłam sobie — Sekwana mi nie zginie.
— Miałaś więc nadzieję, a jaką?
— Albo ja wiem... w tych strasznych momentach zdawało mi się, że nie zasłużyłam na mój straszny los. Myśli przyszły mi wtenczas, kiedy mi róże poschły i dlatego kwiatki te chowam... Dobyła kilka gałązek starannie związanych różową wstążką.
— Chowasz je?
— Wszak prócz nich nic na świecie nie mam.
— Nic... Ale te korale?
— Należą do gospodyni. Nic, nic, tylko te zeschłe róże, dlatego tak je chowam.
Za każdem słowem Gualezy, zdumienie Rudolfa wzrastało. Nie mógł pojąć, jak można poświęcić siebie za nędzny przytułek, kilka łachmanów, i szkaradne pożywienie.
Na rynku z kwiatami wsiadł z Gualezą do fiakra i pojechał do Saint-Denis.
— Co to jest? salopa damska? zawołała Gualeza, spostrzegłszy salopę leżącą w fiakrze.
— To dla ciebie, okryj się żebyś się nie zaziębiła.