Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/400

Ta strona została skorygowana.

notarjusz obwinia go o kradzież, co mi do tego? ja wiem, że nieprawda.
— Brawo, sąsiadko!
— O! słuchaj pan, chciałabym być mężczyzną, żeby pójść do tego notarjusza i powiedzieć mu: „utrzymujesz, że cię Germain okradł, otóż masz, stary łgarzu, tego ci nikt pewno nie ukradnie!“ i zbiłabym go na kwaśne jabłko. Nikt się nie ujmie za Germainem, bo biedny, nikomu nie znany, chyba pan jeden podasz mu rękę.
— Musi czekać na wyrok sądu, skoro tylko zostanie uwolniony, czego, się spodziewam, znajdzie przyjaciół i protektorów, bo osoby bardzo znaczne opiekują się jego losem. Lecz nie mów o tem nikomu, sąsiadko, nie wspominaj nawet Germainowi.
— A jednakże toby mu pokrzepiło serce w nieszczęściu.
— Prawda, ale może nie potrafiłby zamilczeć, a wtedy Ferand miałby się na ostrożności i nie możnaby mu nic dowieść, tu zaś nietylko idzie o to, żeby niewinność Germaina była uznaną, ale i o to, żeby Ferrandowi dowieść fałszu i podstępnej potwarzy.
— Aha, rozumiem.
— Tak samo i Ludwika. Powiedz jej, sąsiadko, żeby nikomu zgoła nie powtarzała tego, co przede mną mówiła ona będzie wiedziała, co to znaczy. Tylko przed adwokatem, którego do niej przyślę i który się zajmie jej obroną, niechaj nic nie ukrywa.
— Gdzie pan mieszkasz teraz, kiedyś, pokoju swego ustąpił Morelom?
— Mieszkam w gospodzie.
— W gospodzie? tegobym nie zniosła, nie mieć nawet własnego kąta! Jak to dziwnie układa się życie, panie Rudolfie, tak byłam szczęśliwa w mojej izdebce, zdawało mi się, że niepodobna, aby mnie kiedy spotkał smutek, a jednak teraz nie mogę panu wypowiedzieć, jak mnie boli nieszczęście Germaina.