Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/413

Ta strona została skorygowana.

— Czemu? — przerwała Tykwa niecierpliwie.
— Bo, się tam boję — odpowiedział chłopczyk, drżąc mimowolnie.
— Boisz się, głupcze, a czego?
— Bo tam jest ktoś. — Bo jest ktoś?
— Pochowany — szepnął Franciszek i zadrżał.
Wdowa, mimo panowania nad sobą, wzdrygnęła się, córka także, powiedziałbyś, że obie te kobiety jednocześnie przeszedł prąd elektryczny.
— Słyszysz go, matko? co za głupi chłopak! — rzekła Tykwa ze znaczącem spojrzeniem — to kości baranie, sama je tam rzuciłam.
— Nie, nie baranie — odparł Franciszek z widocznym strachem — to były kości trupie, pochowane, noga sterczała z ziemi, wyraźnie ją widziałem.
— I zaraz pobiegłeś z tą nowiną do twego brata, do twego najlepszego przyjaciela, Marcjala, nieprawda? — zawołała Tykwa z dziką ironją.
Franciszek milczał.
— Ha! przeklęty szpiegu! — krzyknęła Tykwa z wściekłością — dlatego, żeś sam tchórz, gotów jesteś nas wszystkich zgubić.
— Kiedy mnie łajesz — odparł Franciszek — wszystko powiem Mancjalowi. Jeszczem mu nie powiedział, bom go jeszcze dziś nie widział, ale jak wróci wieczorem...
Chłopczyk nie śmiał skończyć.
Matka szła do niego spokojna, ale nieubłagana. Jedną ręką trzymała pręt, drugą uchwyciła syna i mimo strachu, oporu, błagań i płaczu dziecka, powlekła go za sobą po schodach na górę. Po chwili usłyszano nad sufitem kuchni głuche szamotanie się, krzyki i jęki. Wdowa wróciła na dół, spokojnie postawiła pręt na dawnem miejscu i znowu zajęła się robotą, nie mówiąc ani słowa.
W ciągu sceny, którą opisaliśmy, Amandyna przejęta szczerem współczuciem dla Franciszka, którego bardzo