Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/418

Ta strona została skorygowana.

umowy. — Nazywasz się Marcjal? zapytał mnie. — Tak jest. — Dziś rano przysyłałem kobietę po was na wyspę, co wam powiedziała? — Że pan masz ze mną do pomówienia w imieniu pana Bradamanti. — Chcesz pieniędzy? — Jak najwięcej. — Masz łódkę? — Mamy ich cztery, jesteśmy przewoźnicy i grabieżnicy po ojcu i dziadzie. Więc powiem ci, co trzeba zrobić, jeśli się nie boisz. — A czego miałbym się bać? zapytałem. — Widzieć jak kto przypadkiem tonie, tylko trzebaby dopomóc do tego przypadku, rozumiesz? — Aha! więc ktoś ma napić się wody więcej, niżby chciał? dobrze i tak, ale będzie drogo kosztować. — Wiele chcesz od dwóch osób? — Od dwóch? więc będą dwie? — Tak jest. — Pięćset franków od sztuki, to nie drogo. — Dostaniesz tysiąc franków. — Zapłata zgóry? — dwieście franków zaraz, resztę potem. — Więc się pan nie spuszczasz na mnie? — Nie, możesz schować moje dwieście franków i nic nie zrobić. — A pan, kiedy zrobię swoje i przyjdę po resztę, możesz mi powiedzieć: dziękuję ci, bywaj zdrów. — Chcesz, czy nie chcesz? zawołał, mów prędzej, dwieście franków zaraz, a pojutrze wieczorem, o dziewiątej, na tem samem miejscu osiemset. — Skądże pan będziesz wiedział, że im dałem pić? — Będę wiedział, to moja rzecz, zgoda? — Zgoda. — Masz dwieście franków, teraz słuchaj: wszak poznasz kobietę, co dziś rano u was była? Cobym nie miał poznać. — Jutro albo najpóźniej pojutrze przyjdzie wieczorem o czwartej nad brzeg naprzeciw waszej wyspy z młodą dziewczyną, blondynką, stara da ci znak, powiewając chustką. — Dobrze, panie. — Jak długo trzeba płynąć od brzegu do waszej wyspy? — Dwadzieścia minut, panie. — Czy macie łódki z płaskiem dnem? — Dna płaskie jak dłoń. — urządzisz więc zręcznie w dnie klapę na zawiasach, dużą, żeby za jej otworzeniem łódka się zatopiła. — Dobrze panie, oj, pan widzę znasz się na rzeczy, mam właśnie starą łódź, nawpół zgniłą, chciałem ją porąbać na drwa,