Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/420

Ta strona została skorygowana.

— Przebiegły to filut! ale żeby miał sprzedać kogo, nigdy!
Wdowa potrząsła głową, jakgdyby napół tylko ufała poczciwości Czerwonego Janka. Po chwili zastanowienia, rzekła: — Wolę interes z tym panem, co się ma zrobić jutro albo pojutrze, sprzątnąć starą i młodą. Tylko Marcjal nam będzie na zawadzie, jak zawsze.
— Czy nas czarci nigdy od niego nie uwolnią! — krzyknął Mikołaj nawpół pijany i z wściekłością utkwił swój długi nóż w stole.
— Jest sposób, co nie chybia nigdy — odparła wdowa.
Wtem drzwi się otwarły. Wszedł Marcjal.
Na dworze dął wiatr tak silny, że wdowa z dziećmi nie słyszeli szczekania psów, oznajmiającego, że najstarszy syn wdowy wrócił do domu.
Nieświadomy złych zamiarów rodzeństwa, Marcjal wszedł zwolna do kuchni.
Kilka słów Wilczycy, w jej rozmowie z Gualezą, już dały poznać dziwny sposób życia tego człowieka. Miał wrodzone dobre skłonności, niezdolny był do czynu zupełnie podłego lub do zbrodni, a jednak prowadził życie bezprawne. Łowił ryby tajemnie, a dozorcy rzeczni, znając jego siłę i śmiałość, patrzeli przez szpary na jego rzemiosło. Nie znęcał się nigdy nad słabszymi; przeciwnie bronił ich zawsze przed napaściami wszystkich tych, którzy ufni w swą siłę, pięścią popierali niesłusznie żądania.
— Gdzie dzieci? — zapytał, siadając do stołu.
— A tobie co do tego? — rzekła Tykwa.
— Poszły spać — rzekła wdowa.
— Czy nie jadły wieczerzy, matko?
— Co ci do tego? — krzyknął Mikołaj z zawziętością.
Marcjal nieczuły równie ma zaczepki brata jak siostry, rzekł znowu do matki:
— Przykro mi, że dzieci już poszły spać.
— Tem gorzej — odpowiedziała wdowa.