Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/421

Ta strona została skorygowana.

— Tak jest, tem gorzej, bo lubię mieć je obok siebie przy wieczerzy.
— A my, ponieważ nas nudzą, wyprawiliśmy je na górę.
Tymczasem pies zbliżył się do Mikołaja, a bandyta, rozjątrzony wzgardliwą obojętnością brata, spodziewając się wyprowadzić go z cierpliwości dręczeniem psa, silnie kopnął nogą biedne zwierzę, które skowycząc żałośnie uciekło do drzwi.
Marcjalowi krew uderzyła do głowy; ścisnął mocno w ręku nóż i pięścią uderzył w stół, ale hamując się jeszcze, przywołał psa do nogi.
Mikołaj spojrzał na wdowę; ona nieznacznie dała mu poznać, żeby dalej drażnił Marcjala, w nadziei, że kłótnia doprowadzi do bitwy, a następnie do zupełnego rozstania się. Mikołaj więc wziął pręt, którym wdowa niedawno wybiła Franciszka i, uderzając psa, krzyknął:
— Precz stąd, Mireud! precz!
Nierzadko przedtem Mikołaj okazał był swą niechęć ku bratu, ale nigdy jeszcze nie śmiał zaczepiać go tak zuchwałe i nieustannie.
Marcjal, rozumiejąc, że go chcą rozdrażnić w jakimś tajemnym zamiarze, podwoił cierpliwość: wstał, otworzył drzwi wypuścił psa i znowu siadł do wieczerzy.
Ta niezachwiana zimna krew jątrzyła gniew pijanego Mikołaja, który wszakże, znając niepospolitą siłę Marcjala, nie śmiał uderzyć na niego otwarcie, ale, aby go bardziej rozdrażnić, zawołał:
— Dobrześ zrobił, żeś nie ujął za psem, nie zmieniaj tak dobrego zwyczaju, bo przysięgam ci, wypędzimy i twoją kochankę, gdy przyjdzie, jak wypędziliśmy psa.
— O tak, jeśliby Wilczyca na swoje nieszczęście przyszła tu po wyjściu z więzienia, — dodała Tykwa.
— A ja wykąpię ją w błocie, przy baraku, na końcu wyspy — odezwał się znowu Mikołaj — i wypędzę.
Groźby przeciw Wilczycy, którą kochał z dziką na-